Mój
mąż ma swoim garażu niesamowity bałagan, co sprawia, że rzadko
udaje mu się znaleźć to, czego akurat najbardziej potrzebuje. Taki
ma zresztą charakter, nigdy nie potrafi odłożyć niczego na
miejsce, chociaż mogę mu powtarzać do znudzenia to po chwili i tak
znajduję porozrzucane po całym pokoju rzeczy bądź rzucone w kąt
brudne skarpetki. Zupełnie nie rozumiem jak można być takim
bałaganiarzem i zawsze ganiam męża gdy zauważę, że coś
przeskrobał.
Jednak
to, co czasem można znaleźć w jego garażu woła o pomstę do
nieba. Nic nie leży na swoim miejscu, przez co mąż wiecznie szuka
narzędzi, gwintownice leżą tam gdzie powinna być wkrętarka, śrubki i gwoździe
wysypują się ze swoich szuflad, leżą czasem gdzieś na podłodze,
przez co mogą wbić się w podeszwę buta. Mąż nie potrafi
zapanować nad tym bałaganem, chociaż od czasu do czasu na moją
wyraźną prośbę robi generalne porządki. Nie ma jednak zbyt
dużego zapału do tego, potrafi przysiąść nad starą gazetą
leżącą gdzieś w kącie garażu i się zaczytać na długi czas.
Kiedy
już w końcu uporządkuje narzędzia i akcesoria w garażu taki stan
niestety nie trwa zbyt długo. Jest bowiem szybko zamieniany w
kompletny chaos, gdy mąż coś naprawia. Muszę mu wtedy
przypominać, że z garażu korzysta nie tylko on, również nasze
dzieci, gdy chcą pojeździć na rowerze muszą potykać się o
porozrzucane tam narzędzia, co przecież może być dla nich
niebezpieczne. Czasem czuję się jakbym miała w domu nie dwójkę,
ale trójkę dzieci. Na szczęście mąż na takie argumenty reaguje
trochę inaczej – stara się zapewnić dzieciom bezpieczeństwo i
wtedy sprząta w garażu. Mam nadzieję, że za jakiś czas sam
zacznie czuć potrzebę porządku, bo jak na razie robi to tylko na
moje wyraźne życzenie. Nie przeszkadza mu nawet to, że nie może
znaleźć narzędzi, które powinny leżeć na swoim miejscu, a
przeważnie są gdzie indziej. Praca w garażu pochłania wtedy
znacznie więcej czasu, bo mąż musi jeszcze poszukać narzędzi.